Ucieczka z Antropocenu. 3 proste historie.

Drzewa snują cierpliwie swoją opowieść. Nie potrzebują do tego słów, zbędne są litery. W ciałach drzew zostaje ślad po każdym ludzkim roku. Ze słojów drzewa można czytać jak z otwartej księgi. Czy rok był łaskawy? Czy obfitował w opady, zasilając glebę i pchając procesy życiowe naprzód. A może był trudny? Pożar, susza. Może wiatr huraganowy w coraz rzadszym lesie wykręcał gałęzie. Sukcesy i porażki. Opowieść o życiu, wnikliwa notatka pisana bez emocji, bez interpretacji. Każde drzewo prowadzi swój dziennik. Same fakty.

I po nas zostanie ślad. W końcu mamy Antropocen. Ziścił się piękny sen, mit założycielski naszej nowoczesnej cywilizacji. Człowiek jako korona ziemi.

Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam. Niech panuje nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym, nad bydłem, nad ziemią i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi!

– fragment Bibli Tysiąclecia.

Przemiany naturalne w historii ziemi nigdy nie zachodziły tak dynamicznie. Ludzka działalność kształtuje błękitną planetę bardziej niż jakakolwiek inna naturalna siła. Tempo i skala tych zmian mogą się równać jedynie z uderzeniem meteorytu. Czy można sobie wyobrazić zdarzenie o większej gwałtowności? Nasza kariera na geologicznej skali to także mgnienie. Zapisujemy swoją kartę. Tak jak drzewa wypalają w swoim drewnie własną historię, tak to co pozostanie po nas będzie kiedyś jedynie kopalnym śladem.

Co po sobie zostawimy? W tym muzeum osobliwości znajdą się niezwykłe eksponaty. Wybrzeże kontynentalnych Chin wybetonowane w ponad 50 proc. Góry wzniesione ze śmieci. Pustynie. Białe rafy koralowe. Białe bo martwe. Lasy zamienione w plantację drzew, pięknych i prostych. Wyschnięte rzeki. Wielkie wymieranie. Szóste w historii planety.

To wszystko w czasie krótszym niż 70 pokoleń. Tak, tylko tyle minęło od początku naszej ery. 16 pokoleń dzieli nas od odkrycia Ameryki Północnej. Jesteśmy 9 generacją po rewolucji przemysłowej. Nasi dziadkowie umierali na frontach II wojny światowej. Nasze dzieci być może przywitają XXII wiek.

Myślę, że są na świecie 4 grupy ludzi. Pierwszej z nich krzyk rozpaczy więźnie w gardle. Ostrzegają, alarmują. Ich lament niesie się bez echa po betonowych placach wielkich stolic. Nie mogą zrozumieć, dlaczego świat nie próbuje się ratować. Druga grupa to nasza niewidzialna, milcząca większość. Są zajęci przeżyciem tu i teraz. Nie interesuje ich kolejne pokolenie, bo dlaczego by miało? Niewidzialni są pod niewidzialną presją tych trzecich. Trzecia grupa to władcy. Wśród nich są prawdziwi możni tego świata, a także Ci którzy, trwają będąc zakładnikami tradycji, narzuconych ról, grup interesów. Czwarta grupa jest cicha. Często samotna. Nie relacjonują swoich sukcesów w transmisjach na żywo na facebooku. Pielęgnują wiedzę płynącą z porażek. Wstają każdego ranka i myślą o tym jak przeżyć dzień w równowadze ze światem. 

Za nami trudny rok. Świat zmienił się nie do poznania. Ściany zdają się do nas zbliżać. Od lat lekarze piszą scenariusz, w którym to depresja będzie tym co stanie się najbardziej symptomatyczne dla rasy ludzkiej. Utrata mocy. Sprawczości. Wiary. 

Posłuchajcie trzech historii, które mają jeden wspólny mianownik. Zaufanie do natury. Pokazują jak niewiele trzeba by dokonać wielkiej zmiany.

Permanentna relacja

Połowa dla mnie, połowa dla pszczół

– te słowa brzmią w ustach Hatidze Muratovy z Macedonii jak mantra. Hatidze obraca to zdanie w ustach wybierając miód z pszczelego ula. którymi się opiekuje. To kadr z niezwykłego filmu dokumentalnego “Kraina Miodu”. Połowa dla mnie, połowę zostawiam dla natury. Tak w największym skrócie można opowiedzieć o idei permakultury. 

Wyobraźcie sobie martwą ziemię. Pustynia, której nie znajdziecie w folderach turystycznych. Spłachetek ziemi, który dostał się w tryby naszego świata. Wcześniej monokultura rolnicza. Potem, gdy rosnąć tu chciała już tylko trawa, pastwisko dla owiec. Gdy zabrakło innych pobliskich lasów ziemia odsłoniła się na wiatr i ciepło. Degradacja i erozja. Zasolenie gleby Czy takie miejsce może ożyć?

Potencjał natury. Jest zapisany i w takim miejscu. Dostrzegają go tam z pewnością Permakulturowcy. 

Są oni uważnymi obserwatorami natury. Wiedzą, że największy potencjał płynie z symbiozy. Zakładane przez nich ogrody to prosta lekcja dla naszego świata. Bazuje na wieczystym szacunku do natury. Pierwsza zasada tego ruchu brzmi Troszcz się o ziemię. Joseph Russell Smith u schyłku lat 20 spopularyzował termin permakultura w swojej książce: Tree Crops: A Permanent Agriculture, w której opisywał swoje wieloletnie doświadczenia z orzechami i owocami jako uprawami będącymi podstawowym pożywieniem dla ludzi i zwierząt.

Nie wytwarzaj odpadów : dzięki wykorzystaniu wszystkich dostępnych nam zasobów nic nie idzie na marne. Tak brzmi 6 zasada Davida Holmgrena, zwolennika projektowania w tym duchu.

Ziemia w ogrodzie permakulturowym kipi od życia. To wszystko dzięki efektowi brzegowemu. To skutek ułożenia obok siebie zróżnicowanych środowisk naturalnych. Mnogość połączeń wyzwala kreatywność natury. Właśnie dlatego tworzy się tu gildie, czyli grupy dowolnych gatunków, z których każdy spełnia unikalne funkcje, będące w harmonii z pozostałymi. Gildie to grupy roślin, zwierząt, owadów itd., które ze sobą współpracują. Część roślin może być uprawiana dla pożywienia, inne mają zbawienny wpływ na glebę, jeszcze inne przyciągają pożyteczne owady.

Zasada 8: raczej integruj niż segreguj : umieszczając właściwe rzeczy we właściwym miejscu, rozwijają się relacje między tymi rzeczami i współpracują, aby się wzajemnie wspierać. 

Każdy ma tu swoje miejsce. Natura sama się reguluje. Permakultura wykorzystuje obserwację przyrody do tworzenia systemów regeneracyjnych. Tu niewiele potrzeba. Na początku dużo pracy i obserwacji. Potem natura rusza do działania. Nie potrzebujesz chemii. Z czasem nie będziesz potrzebować także nasion. Wkrótce ogród staje się teoretycznie samowystarczalny. 

Oaza na pustyni

Projekt Greening the Desert w Jordanii został zapoczątkowany w 2001 roku jako miejsce demonstracyjne do testowania technik permakultury w wyjątkowo suchym środowisku. Dziesięcioakrowy teren znajduje się kilka kilometrów od Morza Martwego wziął pod swoje skrzydła Geoff Lawton, ekspert od permakultury. Nie ma tu prawie żadnych opadów, a temperatury zwykle przekraczają pięćdziesiąt stopni Celsjusza. Gleba jest wyjątkowo zasolona.

Ogrodnicy zaczęli od usypania rowów. Cel – zatrzymać każdą kroplę wody. Przywrócić funkcjonalność gleby. Na obrzeżach oazy posadzili pionierskie drzewa. Ochrona przed wiatrem, cień, dostarczanie azotu do ziemi. Wszystkie organiczne odpady są przekształcane w kompost. Tu nie pali się starych liści. Wszystko ma swój potencjał. Zróżnicowane gatunki roślin, drzew.

Rezultaty były niesamowite. Zawartość soli na miejscu drastycznie spadła po kilku latach.  Materia organiczna gleby zamknęła sól, czyniąc ją obojętną. Grunt nadawał się do produkcji żywności przy użyciu całkowicie ekologicznych technik. Wkrótce  pustynia zaczęła rodzić. Marchewkę, jabłka, pomidory.

Ciemna, żyzna gleba, na której wcześniej znajdował się jedynie piach i skała… 

Forest Man

Z północnego brzegu morza martwego przenosimy się ponad 5500 km na zachód. Indyjski odcinek Brahmaputry. Ta rzeka ma swoje źródła w lodowcach masywów górskich Himalajów i Transhimalajów. Wraz ze wstąpieniem na niziny rzeka zaczyna się leniwie mościć w szerokich rozlewiskach. Na niektórych odcinkach jej szerokości sięgają 10 kilometrów. Dla porównania Wisła między Powiślem a Saską Kępą w Warszawie ma około 500 metrów. Wielkie rzeczne wyspy na tej rzece poddawane są procesom erozyjnym. Jakość gleby to wielki problem dla Indii. Wielkość nieużytków nienadających się do uprawy rolniczej wzrasta tu z szybkością 1 proc. rocznie. Jedną z kluczowych przyczyn tego zjawiska jest nadmierne wylesianie. 

Jest 1979 r. Poznajcie Jadava Molai Payeng. 16 letni chłopak, mieszkaniec plemienia Mising. Molai  ma w sobie wrażliwość, która pcha go do natury. Na pustkowia. Bezdrzewna wyspa Majuli na Brahmaputrze to jego miejsce. Tego lata spotyka grupę 20 węży na rozgrzanym skrawku mierzei. Wszystkie martwe. Ziemia była tu zbyt nieprzyjazna. Jeszcze tego samego lata zasadzi pierwsze 20 sadzonek bambusa. Stanie się to jego cichym powołaniem.

Tajemnica wyjdzie na jaw po 30 latach. W 2008 roku, urzędnicy miejscowego wydziału leśnego wyruszyli na poszukiwaniu stada 115 słoni, które opuściły swoje siedliska. Postanowiono sprawdzić teren wyspy Majuli. Ich oczom ukazał się gęsty las. 

Jadav działając w pojedynkę zasadził las o powierzchni przekraczającej 500 hektarów. To powierzchnia większa niż nowojorski Central Park, połowę tego obszaru zajmuje podwarszawski Las Kabacki.

Jpeg

W lesie, który stał się znany jako las Molai, obecnie mieszkają tygrysy bengalskie , nosorożce indyjskie,  jelenie i króliki. Żyją tu również małpy, kilka odmian ptaków, w tym duża liczba sępów. Stado składające się z około 100 słoni spędza tu część roku.  To miejsce wybrały na narodziny słonich cieląt. Tysiące drzew, różnych gatunków. Różnorodność, nad którą czuwał jeden człowiek. Bez planu. Intuicyjnie. Dał impuls i pozwolił działać naturze.

„Ludzie chcą poznać moją historię. Mówię im, że po prostu sadzę drzewa”

– mówi z rozbrajającą szczerością Jadav.

Jadav Molai Payeng stał się sławny. 

Na brzegach wyspy Majuli już nie umierają węże.

Szast. Eksperyment pewnego polskiego leśnika.

Wróćmy do nas. Polska. Według szacunków poziom lesistości Polski to około 30 proc. Tak mówią oficjalne statystyki Lasów Państwowych. Z tych szacunków wymyka się jednak część terenów, na których trwa dzika ekspansja lasu. Lasami zarastają m.in. porzucone pola uprawne i pastwiska, których nie opłaca się już utrzymywać.

Naukowcy z Polski i Szwajcarii w ramach projektu FORECOM wzięli pod lupę górskie lasy  na terenie Alp i Karpat. Wyniki mówią jasno. Do powrotu lasów wystarczy ludzka bierność. 

„Z naszych badań wynika, że w Karpatach sporo jest rolniczej ziemi, której nie użytkowano od kilku, kilkunastu lat. Te obszary zostawione same sobie w ciągu dwóch dekad znów staną się lasami”

– prof. Jacek Kozak z Instytutu Geografii i Gospodarki Przestrzennej Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Na całym świecie słyszy się o ambitnych projektach systemowej reforestacji. Ludzkość planuje zasadzić miliardy nowych drzew. Są tacy, którzy pytają – po co w ogóle sadzić? Możemy po prostu zostawić ziemię dla pobliskich lasów, aby same mogły zasiać i ponownie zasiedlić stare tereny? Natura wie, co uprawiać, i robi to najlepiej. 

Potencjał naturalnego ponownego wzrostu lasów w zakresie pochłaniania węgla z atmosfery i przeciwdziałania zmianom klimatu jest znacznie większy niż wynikający z nasadzeń dokonanych przez człowieka. Orka uwalnia część węgla do atmosfery.

Światło na naturalną odbudowę lasu rzuca reportaż Filipa Springera, który ukazał się na łamach magazynu Pismo – “Do odrodzenia niezbędna jest katastrofa”.

Wichura przyszła 4 lipca 2002, około 11:40. Nad Mazurami przeszedł front szkwałowy z trąbami powietrznymi, który spowodował zniszczenia na znacznych obszarach Puszczy Piskiej, Kurpiowskiej oraz Boreckiej.  Pięć minut później przy zachodniej granicy Suwałk pojawiło się tornado o sile F1 w skali Fujity. Wiatr wyrywał słabo ukorzenione drzewa.

Huraganowy wiatr o sile 12 skali Beauforta, osiągający momentami 170 km/h, zniszczył 45,4 tys. ha lasów w szesnastu nadleśnictwach. 

Od XIX wieku w leśnictwie panuje doktryna, że taka zawierucha to dla lasu katastrofa. Wynika to z czysto surowcowego, trójwymiarowego podejścia do lasu. Ale można spojrzeć na takie zdarzenie w kategoriach szansy. I tak właśnie wtedy zrobiliśmy.

– mówi profesor Kazimierz Rykowski z Instytutu Badawczego Leśnictwa. 

Tak powstał Szast. Las eksperyment. Profesor Rykowski wraz z grupą badaczy przekonał nadleśnictwo by część z terenów dotkniętych kataklizmem poddać naturalnej sukcesji. 

Niczego nie sprzątać, nie wycinać. Zostawić las tak, jak padł, i zobaczyć, co się stanie. To właśnie dzisiejszy Szast.

Ma powierzchnię około 500 hektarów.

Niespełna 20 lat po wielkiej wichurze Las Referencyjny „Szast” nie przypomina w niczym ogołoconej ziemi sprzed dwóch dekad. W niczym nie przypomina także lasu gospodarczego. Plantacji drzew, precyzyjnie zaprojektowanego pola uprawnego. Z sadzonkami co 2 metry. 

Szast jest dziki. Nie sprząta się go. Powalone drzewo oddaje swoją energię innym organizmom. Tu drzew się nie sadzi. Natura się rządzi. Z finezją, w ramach szerszego planu. Runo jest bogatsze niż w zwykłym gospodarczym lesie. Drzewa są bardziej odporne na choroby, grzyby i… huragan. Nie łamią się jak tyczki zgrupowane na plantacji. Las tu jest gęsty. Nawet silny wiatr gubi tu swój niszczycielski impakt. Tak, powoli drzewa, które są słabe. Dla nich przewidziana będzie inna rola. 

Czy to nie przypomina Wam ogrodu permakulturowego?

Usiądź i podziwiaj

Może świat wcale nie potrzebuje bezprecedensowego planu ratunkowego? Może nie musimy przesiedlać miliardów ludzi by uchronić ich przed rozchwianą naturą? Może nie potrzebujemy mądrości sztucznej inteligencji, lepszej chemii i sprawniejszych maszyn.

Może wystarczy nic nie robić. Zrobić krok wstecz. Zachować bierność. Przysiąść na kamieniu i poczekać. Pokolenie. Dwa, może trzy. 

Trudno o bardziej inspirującą lekcję od natury. Krok wstecz. Tak niewiele trzeba. 

Ucieczka z Antropocenu na pewno się uda. Pytanie czy człowiek będzie jej świadkiem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *